Ostatnio recenzowałam Wam „Kwitnącą Wiśnia” z GlamShopu, a dziś kolej na inną paletę tej marki – tym razem na tapet trafia „Retro„, którą współtworzyła świetna wizażystka i blogerka Karolina Zientek.
Paleta składa się z 10 cieni – 7 matowych i 3 błyszczących. Jej cena to 119 zł. Formuła cieni jest dość zbliżona do tych z „Kwitnącej Wiśni”, więc generalnie jest naprawdę dobrze, choć mam kilka zastrzeżeń.
Przyjrzyjmy się najpierw matom. Pierwszy z nich – Marilyn to bardzo jasny beż z delikatną nutą żółci. Jest mocno napigmentowany, ale podobnie, jak w przypadku najjaśniejszego cienia z „Kwitnącej Wiśni” mam wrażenie, że odrobinę ciemnieje po jakimś czasie od nałożenia. Wydaje mi się, że formuła nie została do końca dobrze opracowana w przypadku tych jasnych kremowych kolorów. W palecie mamy też dwa róże – jaśniejszy Sophia i ciemniejszy Rita. Oba przypominają nieco Rumieniec wiosny i Kwitnący róż z „Kwitnącej Wiśni”, ale w palecie Agnieszki te dwa kolory są lekko brudne, zgaszone, natomiast tutaj mamy zdecydowanie czyste barwy. Z obu bardzo chętnie korzystam, są dobrze napigmentowane i świetnie się rozcierają. Kolejny z matów nazywa się Greta i jest to piękny burgundowy kolor – jeden z moich ulubionych. Pięknie podkreśla niebieskie i zielone tęczówki. W następnym rzędzie mamy Debbie – odcień karmelowy, bardzo ciepły. Świetnie się sprawdza do budowania załamania powieki, o ile właśnie takie ciepłe odcienie Wam pasują. Jeśli Wasza skóra ma chłodny lub neutralny ton, to ten cień może być zbyt ciepły i będziecie wyglądać na zmęczone. Audrey to piękna mięta, jednak na oku wygląda moim zdaniem bardziej turkusowo – nabiera jakby chłodniejszych tonów, a szkoda, bo gdyby na powiekach kolor był dokładnie taki sam, to byłabym zachwycona, bo od dawna szukam takiego miętowego cienia dobrej jakości. Ostatnim matem jest soczysta, głęboka czerń – Brigitte. Mamy tu bardzo mocny pigment, ale trzeba się nauczyć pracować z tym cieniem, żeby tę intensywność koloru wydobyć. Trzeba nakładać go ruchem wklepującym, bo jeśli próbujemy zbyt mocno blendować, to cień zaczyna odklejać się od powieki.
Teraz pora na błyski – pierwszy jest cień Vivien – beżowy, neutralny, mocno błyszczący turbopigment. Świetny do nałożenia na całą powiekę, ale też w wewnętrznym kąciku. Hollywood to drugi z turbopigmentów – jest to ciepłe, żółte złoto. Jednak cień nie ma już takiej płatkowej struktury, jest drobniej zmielony, więc i blask nie jest aż tak mocny. Wiedząc, że jest to turbopigment spodziewałam się zdecydowanie mocniejszego błysku. Próbowałam go kiedyś nałożyć na czarną bazę zrobioną z żelowego eyelinera i jego odcień zmienił się na chłodniejszy, jakby lekko zielonkawy, więc też warto mieć to na uwadze projektując makijaż. Ostatni z błysków to Elizabeth – mój ulubiony cień z całej palety. Piękna, głęboka, butelkowa, ale niezbyt zimna zieleń. Blask nie jest mocny – powiedziałabym, że ten cień jest jakby satynowy, welurowy. To jest strzał w dziesiątkę! Idealnie pasuje do brązowych oczu. Przepięknie się też rozciera.
Ogólnie rzecz ujmując, ta paleta ma świetną jakość, mimo delikatnych niedociągnięć. Można nią wyczarować zarówno delikatny makijaż dzienny, jak i mocny wieczorowy makeup. Jeśli lubicie różne kolory, to warto mieć ją w swojej kosmetyczce, bo to naprawdę perełka 🙂 Jeżeli jednak jesteście fankami beżo-brązów, to poszukałabym jednak innej propozycji, bo szkoda by było, żeby paleta leżała tylko na toaletce i zbierała kurz. Choć może byłaby właśnie okazją, do eksperymentów, ale to już oceńcie same 🙂